Mam w domu dwa urządzenia głosowe w stylu smart, assistant, czy jakkolwiek inaczej: Alexę i Google Home.
I tak jak przez pierwszy, dłuższy okres ich posiadania (w szczególności Alexy), nie widziałem większego sensu w robieniu z nimi czegokolwiek więcej poza traktowaniem ich jako głośnik dla Spotify’a, tak od pewnego czasu mi się to zmieniło.
Konkretnie od pewnego dnia, w którym zacząłem interesować się mocniej tym jak moja córka korzysta ze swojego telefonu. Nie w co gra, z jakich aplikacji korzysta, czy co ogląda, ale faktycznie JAK z tego wszystkiego korzysta.
I wtedy mnie olśniło: głosowo. Korzysta z tych samych aplikacji, czy narzędzi. Ale nie wyklikuje na nich funkcjonalności, nie pisze tekstu, po prostu mówi. Gdy czegoś szuka, odpala google’a, klika w mikrofon na stronie i dyktuje frazę do wyszukiwania. Gdy „pisze” do koleżanki SMSa, nagrywa wiadomość głosową i ją wysyła (a koleżanka „odpisuje” swoją wiadomością głosową). Gdy włącza muzykę, mówi „play Katy Perry”. Korzysta dokładnie z tych samych narzędzi co ja, ale w zupełnie inny sposób.
Spróbowałem tego samego. Zacząłem częściej korzystać z głosu. Włączyłem Siri w telefonie i iPadzie. Zacząłem częściej korzystać z moich domowych asystentów głosowych. Mało tego, od jakiejś dłuższej chwili mam rękę w gipsie, w dodatku prawą, a co za tym idzie – mam problem z pisaniem. Dowiedziałem się więc o możliwości dyktowania tekstu w iPhonie. I mało tego, dowiedziałem się, że działa to całkiem nieźle. I zacząłem z tego korzystać. Do pisania maili, do pisania SMSów, do zapisywania wszystkiego, co wcześniej zapisywałem przy pomocy klawiatury.
I mi się spodobało.
Korzystanie z interfejsów głosowych mi się spodobało. I to bardzo.
Jest wygodne, szybkie, bezkolizyjne.
Już rozumiem skąd taki boom na interfejsy głosowe w Azji. Już rozumiem skąd taki boom i wzrost tego rynku na świecie. Już rozumiem czemu dzieci w ten właśnie sposób, a nie po staremu, korzystają z urządzeń mobilnych.
What’s the next big thing? Audio, Panie i Panowie.